• Patron szkoły

        • Janek Bytnar ps. Rudy



          Motto:

          Życie jest tylko wtedy coś warte
          i tylko wtedy daje
          radość, jeśli jest Służbą...

           

           

           

          HARCMISTRZ JAN BYTNAR

          Byłem świadkiem spełnienia się tej zasady w życiu Janka. Ojcowie nasi po raz pierwszy spotkali się w klasie maturalnej Pedagogium w Krakowie w roku szkolnym 1918/19. Trafili tu po okresie walk o niepodległość jako młodociani inwalidzi wojenni, odznaczeni najwyższymi orderami bojowymi— Krzyżami Virtuti Militari i Krzyżami Niepodległości

          U progu odradzającego się po 123 latach niewoli państwa dyrektor Pedagogium dr Henryk Rowid, wybitny pedagog i wychowawca, natchnął tych młodych ludzi ideą trudnego i jakże odpowiedzialnego zawodu nauczycielskiego. Poszli nieść oświatę do ludu polskiego, otrzymując posady w sąsiednich wsiach powiatu Radomsko: Chorzowice, gmina Brudzice; Piekary, gmina Brzeźnica; Wola Wydrzyna, gmina Sulmierzyce; Krzywanice, gmina Brudzice. W ten sposób uczestnicy walk o niepodległość stanęli na ważnym i odpowiedzialnym odcinku pracy odrodzonej Rzeczypospolitej.

          Zbieg okolicznościsprawił, że pierworodni synowie w tych dwóch rodzinach przyjaciół urodzili się tego samego dnia: 6 maja 1921 r. Zgodnie ze zwyczajem nadano im imiona, które sami sobie na świat przynieśli. Przy częstych wzajemnych odwiedzinach obu rodzin wynikały z tego zabawne nieporozumienia — obu nas wołano bowiem tak samo. Za to nasze siostry — obie o cztery lata młodsze od nas — różniły się imionami: Jasia — Danuta, moja — Krystyna.

          Aby zrozumieć klimat, w jakim Jaś się chował, trzeba poznać tradycje jego rodziny.Ojciec Janka, Stanisław Bytnar, pochodził ze wsi Ostrów, powiatu przeworskiego. Urodził się 31 marca 1897 r. Dzieciństwo miał ciężkie, bo ojciec jego, a dziadek Janka wolał wędrować po świecie, niż zajmować się gospodarką. Ciężar ten spadał na matkę. Mieli zresztą niewiele ziemi, zaledwie 3/4 morgi i to w pięciu kawalątkach, oddalonych od siebie nawet po kilka kilometrów. Te skrawki ziemi nie wystarczały, rzecz jasna, na wyżywienie rodziny. Trzeba było coraz szukać pracy zarobkowej, a ponieważ trudno było o nią w rodzinnych stronach, wyjeżdżano m. in. do Prus Wschodnich.

          Po powrocie z pracy zarobkowej w Prusach matka Stanisława Bytnara zamieszkała razem z nauczycielką. Bliskość szkoły i osoba nauczycielki wywarły głęboki wpływ na wychowanie chłopca. Kierownik szkoły interesował się chłopcem, bo był pracowity i inteligentny. Poradził nawet matce, by oddała syna do szkoły wyżej zorganizowanej 6-klasowej w Kańczudze. Po ukończeniu VI klasy szkoły powszechnej rozpoczął naukę w Seminarium Nauczycielskim w Rzeszowie.

          Nadszedł rok 1914. Stanisław Bytnar wraz z innymi wstąpił w szeregi organizującego się "Strzelca". Miał 17 lat, kiedy wszedł na drogę walki, ulegając sugestii pompatycznych mów, odezw, zaklęć, manifestów, przeglądów drużyn strzeleckich. Nie wtajemniczając w te sprawy ani matki, ani swych najbliższych, wkrótce znalazł się w Krakowie, gdzie dostał kartę przyjęcia i powędrował pod Oleandry. Oddział składał się z młodzieży studenckiej, nie bardzo przytomnej po ćwiczeniach i nocnych alarmach, żyjącej pod urokiem piosenek narodowych. Serce tej młodzieży było czyste i nikt nie miał prawa umniejszać ich ofiary z życia, które nieśli w darze Ojczyźnie. Więc i on poszedł, syn chłopski, walczyć za Ojczyznę w snach wyśnioną. Wyruszył na prawdziwą wojnę. Spotkał ją pod Krzywopłotami już w listopadzie 1914 r. i tam otrzymał pierwszy chrzest bojowy — został ciężko ranny w klatkę piersiową i brzuch. Upadł na polu walki i został umieszczony na liście poległych. Ale w tym nieszczęściu miał niesamowite szczęście: kolumna sanitarna znalazła go nieprzytomnego i wyczuwszy jeszcze bicie pulsu, opatrzyła rany i wrzuciła do wozu sanitarnego. Obudził się dopiero na stole operacyjnym w Pradze, gdzie lekarze wydarli go śmierci.

          Rok 1918 zastał go w Krakowie w zgrupowaniu inwalidów przy ul. Zielonej. Tu zbierano gruchoty ludzkie, by organizować dla nich szkolenie i wypychać w świat "rycerzy" legionowych. Tą drogą Stanisław Bytnar wylądował wreszcie na kursie pedagogicznym.

          Matka Janka Bytnara, Zdzisława Rechulówna, pochodziła z wielodzietnej rodziny niższego urzędnika Izby Skarbowej w Kolbuszowej. Ze swojego środowiska wynosiła cenne wartości: wielkie zamiłowanie do nauki, zwłaszcza do języków obcych, zdolność do przyjaźni, uczuciowość, uczynność i życzliwość. W miarę upływu lat cechy te jeszcze bardziej uwidoczniały się w jej osobowości — pozostała zawsze pełna życia, energii i inicjatywy twórczej.

          Jaś urodził się również w Kolbuszowej, rodzinnej miejscowości matki. Kumoszki kiwały nad nim głowami, bo przyszło to na świat mizerne, wątłe, a przy tym wybrał sobie dzień Jana w Oleju — męczennika. Co go też może czekać w życiu! — wzdychano.

           

          Tymczasem mały Jaś rósł i rozwijał się dość szybko, szczególnie pod względem umysłowym. Miał zresztą ku temu warunki, ojciec był bowiem kierownikiem szkoły w Niekłaniu, powiat konecki, a matka nauczycielką. Jaś biegał po całej szkole, w której mieszkał, żył jej atmosferą, przyjaźnił się z dziećmi wiejskimi, a starszych zasypywał pytaniami. Najchętniej jednak siedział cichutko jak mysz pod miotłą w klasie u mamy lub taty i słuchał.

           


          Później rodzice przenieśli się do Piastowa pod Warszawą i zamieszkali przy ulicy Błękitnej. Jaś spędzał tu czas do 9 roku życia. Gdy miał 7 lat, poszedł do szkoły, od razu do drugiej klasy. W tym okresie najsilniejszy wpływ na Jasia wywarła atmosfera panująca w domu.

          Dwoje z rodzeństwa matki — siostra i brat — kształciło się i mieszkało u rodziców Jasia. Siostra chodziła do Instytutu Gospodarstwa Domowego, brat do szkoły mechanicznej w Pruszkowie. Ten ukochany wujek stał się wkrótce dla Jasia wyrocznią, miał bowiem młotki, piłę, obcęgi, kowadełko i gwoździe. W całym domu słychać było stukot — tak mały mechanik zaczynał karierę konstruktora technicznego.

          Rodzice po ukończeniu Instytutu Pedagogiki Specjalnej pracowali nadal w szkole: matka prowadziła przez trzy lata klasę eksperymentalną metodą Decrolego i Deweya. Ciągle więc coś rysowała, kleiła, komponowała pomoce do ćwiczeń zmysłów (metoda Montescori) wprzęgając w tę pracę cały dom. Delikatne paluszki chłopca cześnie nabierały sprawności. W szkole był uczniem dosyć kłopotliwym. Nauczyciel wychowawca sam przyznawał, że chłopiec zasypywał go takimi pytaniami, na które nie był w stanie odpowiedzieć. Uważał, że tego wiele obiecującego ucznia warto i należy posłać o jednej z warszawskich szkół. Nie brak było w tym czasie w Warszawie szkół dobrych, o wielkich ambicjach, stosujących nowe eksperymenty w pedagogice. Taką była szkoła Powszechna Nr 43 przy ul. Zagórnej 9 na Czerniakowie, której kierownikiem był p. Wójcik. Klasę czwartą prowadził doskonały przyrodnik p. Jankowski.

          Po raz pierwszy Janek dostał się w wymarzone warunki: reprezentacyjny gmach szkolny, przy nim wzorowo prowadzony ogród. Janek był teraz w swoim żywiole. To nic, że trzeba było zrywać się o 6 rano, aby zdążyć na Zagórną. Wszystkie trudy wynagradzał mu pobyt w dobrej szkole. Z polskiego i historii bezkonkurencyjny, z matematyką w zgodzie, trochę rysownik, trochę mechanik, ale najbardziej przyrodnik. W rękach jego pojawiają się atlasy przyrodnicze, książki dotyczące tego przedmiotu, encyklopedie, zakłada zielnik, akwarium, ma ukochaną kotkę — Mamrotkę, psa — Bobka i kanarka — Maciusia. Czyta też dużo książek Dyakowskiego, Dygasińskiego, Eysmonda i inne traktujące o życiu roślin i zwierząt.

          Do nauczycieli odnosi się z wielkim szacunkiem. Nauczyciela przyrody p. Jankowskiego lubi nadzwyczaj, mówił o nim jako o żywej księdze wiedzy przyrodniczej. Wychowawczyni czwartej klasy, p. Filipowiczowa, poświęciła Jankowi wiele uwagi, zaciekawił ją ten chłopiec, pełen optymizmu i entuzjazmu. Na wystawie w końcu roku szkolnego wiele eksponatów było jego roboty. Wychowawczyni wytypowała go do gimnazjum.

          Najlepsi uczniowie ze szkoły na Zagórnej byli kierowani do gimnazjum im. Stefana Batorego

          Na egzaminie ustnym Janek wprost oczarował prof. Mieczysława Radwańskiego swoimi inteligentnymi wypowiedziami, a zwłaszcza znajomością roślin w ogrodzie szkolnym. Osobna pochwała należy się dyrektorowi Wiktorowi Ambroziewiczowi , który poznawszy wielostronne uzdolnienia Janka potrafił nimi później umiejętnie pokierować. Na każdej wywiadówce podkreślał jego szybki rozwój umysłowy i oryginalność prac ręcznych.

          W 1931 r. Bytnarowie przenieśli się z Piastowa do Warszawy i zamieszkali na Mokotowie przy ul. Włodarzewskiej (dziś AL Niepodległości) we własnym spółdzielczym mieszkaniu, aby syn nie musiał dojeżdżać do gimnazjum.

          W życiu Janka poważną rolę odegrali nauczyciele tego właśnie gimnazjum. Każdy z nich poruszał w nim utajone zalążki jego inteligencji i wydobywał umiejętnie intelektualne bogactwa jego umysłu. Trudno powiedzieć, w jakich przedmiotach Janek nie celował, bo do każdej lekcji był starannie przygotowany. Od początku swej szkolnej kariery zbierał pochwały za uczynność, za gotowość do przystępowania do prac o charakterze ogólnym, za koleżeńskość, a nieco później za mistrzostwo w pracach ręcznych. Jego wypracowania z języka polskiego cechował zawsze jakiś rys uczuciowy, tkliwy, oryginalny styl. Polonista prof. Stanisław Młodożeniec był bardzo zadowolony z tego osobliwego ujmowania przez Janka tematyki, że zawsze miał "pod ręką" wiele tzw. złotych myśli i cytatów. Prof. Gustaw Wuttke zawsze zachwycał się nad prowadzeniem przez Janka zeszytu do geografii, w którym były doskonałe wykresy, przemyślne mapki i ilustracje świadczące o pracowitym poszukiwaniu interpretacji tematu. Jeden z tych zeszytów zachował się i obecnie znajduje się w Muzeum Jana Bytnara w Kolbuszowej. Z historią był Janek w ogromnej zażyłości. Kochał przeszłość Polski, rozczytywał się w historii starożytnej. Z pasją czytywał wówczas książki historyczne — wszystkie tomy Kraszewskiego — z niesłabnącym do końca zainteresowaniem.

          Przyroda natomiast była dla niego "konikiem", przedmiotem zawsze żywym i ciekawym, zdobywał się stale na pogłębianie wiedzy o niej i znajdował zawsze dla niej pierwsze miejsce w swym sercu. Z matematyką nie miał trudności, traktował ją jako dobrą gimnastykę dla "szarej substancji", zwłaszcza gdy go "swędział mózg", wówczas parę ciekawszych algebraicznych ćwiczeń brał na lekarstwo. Pasjonowały go też języki. Od trzeciej klasy szkoły powszechnej uczył się języka niemieckiego. Uprawiał też sporty: pływał, jeździł na łyżwach, nartach, grał w tenisa, a nadto był dobrym kolarzem-turystą. Jego narty, łyżwy, rower były zawsze utrzymywane w nienagannym stanie, wysmarowane, wyczyszczone.

          Janek nigdy nie zaprzestał gonitwy za dobrą książką, nie uznawał nauki "po łebkach", gardził płytkimi wiadomościami, uznawał to za kalectwo życiowe. Emocjonował się szerokim nurtem i powtarzał w dzienniczkach, prowadzonych systemem Andrzeja Małkowskiego, następujący cytat: "Naturalnym przywilejem wiedzy jest nieskończone otwieranie".

          Miłość do Ojczyzny, pragnienie poważnej pracy dla niej przenikały na wskroś jego program życiowy. Harcerstwo poszerzyło te zadania.

          Do harcerstwa wstąpił Janek we wrześniu 1933 r. Został pasowany na harcerza23 kwietnia 1934 r. — w dniu święta 23 WDH im. Bolesława Chrobrego przy gimnazjum im. Batorego — otrzymując stopień młodzika i składając przyrzeczenie harcerskie na ręce drużynowego hm. Władysława Olędzkiego.
          Najpierw był szeregowcem w zastępie "Wilków" prowadzonym krótko przez Janusza Poczaskiego, a potem aż do 1936 r. przez Andrzeja Bogusławskiego. W skład tego zastępu m. in. wchodzili: Krystyn Olszewski, Andrzej Kindler, Stanisław Szandrowski, Adam Szostak, Jerzy Rakowiecki. Plutonowym plutonu najmłodszych klas był phm. Zygmunt Rodowicz. Do tego plutonu należały zastępy: "Jelenie" — zastępowy Stanisław Prowans, "Łosie" — zastępowy Wiesław Rudziński, "Lwy Morskie" — zastępowy Jerzy Drewnowski i "Wilki" — zastępowy Andrzej Bogusławski.

          Zastępowy tak scharakteryzował Janka Bytnara w początkowym okresie: "...najmniejszy ze wszystkich, najdrobniejszy, szczupły blondynek, można powiedzieć — chucherko. Ale bystry, wesoły, trochę krnąbrny i trochę dziecinny". Pomimo to Janek zajmował w punktacji zastępu pierwsze miejsce i pełnił ciągle zaszczytną funkcję podzastępowego. Funkcja ta polegała na przygotowywaniu zastępu do zbiórki, utrzymywaniu porządku, no i na stałej pomocy w prowadzeniu zajęć.

          A więc ambitny aż do przesady Janek chciał być pierwszy, był sumienny, zbiórek nie opuszczał i z reguły przodował w zastępie.

          Zastępowy Andrzej Bogusławski miał z tym poważny kłopot wychowawczy, gdyż supremacja Janka mogła spowodować zniechęcenie wśród pozostałych członków zastępu. Gdy był Janek, inni nie mieli szans na wyróżnienie. Andrzej. (był starszy od swych chłopców o dwa do trzech lat) czuł, że duch zastępu jest zagrożony.

          Wreszcie zdecydował się na długą, serdeczną rozmowę na ten temat z Jankiem. Powiedział mu jasno, o co chodzi: jego kolegom jest po prostu przykro, że nigdy nie mogą być lepsi od niego. Mogą się zniechęcić do harcerstwa w ogóle, może to wpłynąć na wytworzenie się jakichś zawiści i niesnasek między kolegami. A przecież koleżeństwo i przyjaźń to sprawy bardzo ważne, którym warto podporządkować czasem własną miłość i ambicję. Janek bronił się: niech się bardziej starają. Niech zwyciężają w rycerskiej walce.

          Jednak po tej rozmowie podczas gier i ćwiczeń dawał szansę kolegom, znacząco patrząc wówczas na zastępowego. Po podsumowaniu współzawod nictwa — pierwszy raz wygrał ktoś inny. Janek miał łzy w oczach. Odniósł pierwsze zwycięstwo nad samym sobą.

          Andrzej Bogusławski był świetnym zastępowym i wiedział, co w takim przypadku ma robić. Po tej pamiętnej zbiórce odprowadził Janka do domu na ul. Włodarzewską. Podziękował mu w serdecznych słowach za szlachetną pomoc w prowadzeniu zastępu. Od tego czasu stali się przyjaciółmi, a popularność Janka nie zmniejszyła się, lecz przeciwnie, rosła z każdym dniem.

          W lipcu 1935 r. wyjechał na obóz pod namiotami prowadzony przez hm, Władysława Olędzkiego w Smardzewicach k/Tomaszowa Mazowieckiego, a następnie pod komendą phm. Zbigniewa Makowieckiego na Jubileuszowy Zlot 25-lecia ZHP w Spalę. W czasie tego obozu Janek zdobył stopień wywiadowcy i kilka sprawności, wyróżniając się w dziedzinie terenoznawstwa, pionierki i w zdobnictwie obozowym.

          Po tych wakacjach na stole Janka pojawił się czarno oprawiony brulion, w którym systematycznie zapisywał plan pracy, różne mądre sentencje, a także wykonanie zadań i dobrych uczynków (znaczone tajemniczymi kreskami i kropkami). Był to bezpośredni praktyczny wpływ lektury świeżo wydanej wówczas książki Aleksandra Kamińskiego o Andrzeju Małkowskim, pionierze polskiego harcerstwa. Lektura ta cieszyła się wielkim powodzeniem nie tylko wśród harcerzy. Odtąd Janek starał się być w zgodzie z Prawem Harcerskim i poważnie podchodzić do nauki i obowiązków domowych. Po latach imponował opanowaniem i pogodą ducha,

          W lipcu 1936 r. Janek brał udział w obozie drużyny nad jeziorem Sajno k/Augustowa. Komendantem obozu był hm. Władysław Olędzki. Janek ukończył tam kurs zastępowych prowadzony przez Janusza Siedleckiego, Bogdana Świderskiego, Wiesława Rudzińskiego i Tomasza Tretiaka. Kończąc kurs zdobył stopień ćwika i kilka sprawności. Wykazywał w tym czasie żywe zainteresowania zagadnieniami społecznymi i gospodarczymi.

          W dniu 3 października 1936 r. nastąpiła reorganizacja 23 WDH. Powstało tzw. gniazdo (obecnie szczep) z komendantem hm. Władysławem Olędzkim na czele oraz drużyny: 23 Topograficzna WDH z drużynowym phm. St. Prowansem, 23 Wodna WDH z drużynowym phm. Zbigniewem Makowieckim i 23 Radiowa WDH z drużynowym phm. Andrzejem Próchnickim. Janek Bytnar został mianowany przybocznym 23 Topograficznej WDH, ale jednocześnie przystąpił do organizowania drużyny harcerskiej na terenie Szkoły Powszechnej nr 43 przy ul. Zagórnej 9 na Czerniakowie, w której klasa IV b (do której uczęszczał w gimnazjum Batorego) prowadziła świetlicę szkolną dla najmniej zamożnych dzieci. Świetlicą tą z ramienia szkoły zajmował się prof. Czmoch.

          W lipcu 1937 r. odbył się obóz stały gniazda nad jeziorem Wielkie Partęciny k/Brodnicy. Komendantem obozu był phm. Władysław Zozuliński. Janek Bytnar prowadził obozowy zastęp "Jeleni", w skład którego wchodzili m. in. Bogusław Kamiński, Andrzej Szaniawski, Wojciech Kujawski, Jerzy Grolnik, Stanisław Ciupalski. W Warszawie zastęp ten prowadził J. Wuttke. W czasie tego obozu Janek zdobył stopień harcerza orlego i kilka sprawności. W czasie obozu powstała taka przyśpiewka na melodię ludową:

          Jelenie, Jelenie
          To zastęp morowy,
          Ale najmorowszy
          Rudy zastępowy.



          Jak z tego wynika, późniejszy pseudonim okupacyjny Janka nie był dobrany zgodnie z zasadami konspiracji, bo już wcześniej zwano go "Rudym". Podobnie było z "Zośką" — Tadeuszem Zawadzkim. W piśmie powielanym przez gniazdo 23 WDH w nr 6 z dnia 13 kwietnia 1939 r. na stronie 12 możemy przeczytać: "Zatem, gdy już wszyscy zebrali się, nawet "Zośka", poszliśmy do hufca". To samo było z Aleksym Dawidowskim, ps. "Alek", którego w domu wołali Alek, Aluś, a koledzy zazwyczaj "Glizda" z uwagi na jego wysoki wzrost.

          Dalszy postęp w harcerskim awansie Janka wiąże się z datą 14 października 1937 r. Nastąpiła wtedy ponowna reorganizacja 23 WDH. Komendantem gniazda został phm. Leszek Zieliński. Powstała drużyna chłopców starszych — prowadzona przez J. Lukasa, i drużyna chłopców młodszych — z drużynowym h.o. J. Kozłowskim. W tym układzie 22 października Janek Bytnar został przybocznym administracyjnym gniazda i podlegały mu tym samym sprawy organizacyjne i gospodarcze. Drużyna młodsza liczyła 9 zastępów w 3 plutonach (Jacka Tabęckiego, Tadeusza Zawadzkiego i Jana Wutkego), drużyna starsza — 5 zastępów w 2 plutonach (Grabowskłego i Z. Rymszewicza).

          Na przełomie 1937/38 r. Janek brał udział w zimowisku gniazda prowadzonym przez phm. Leszka Zielińskiego w schronisku na Kostrzycy w Czarnohorze. Na obozie tym jeden z kolegów, Zbigniew Iskrzyński, złamał nogę. Trzeba go było zwieźć ze schroniska do Worochty. Wszyscy wiedzieli, że Janek ma doskonale opanowaną technikę jazdy na nartach, nic też dziwnego, że jego wyznaczono do zwiezienia kolegi na toboganie do Worochty.

          W lipcu 1938 r. Janek Bytnar pełnił funkcję szefa gospodarczego na obozie gniazda k/Janowej Doliny (Nowe Uroczysko) nad Horyniem na Wołyniu. Komendantem ponad 100-osobowego obozu był phm. Leszek Zieliński. Obóz ten był sceną "Wielkiej wojny" trwającej 48 godzin o prymat w Chorągwi Warszawskiej z równie liczną 16 WDH, będącą wówczas u zenitu sławy. 16 WDH została zupełnie niespodziewanie pokonana. Wyczyn ten, w którym i "Rudy" maczał palce — uwiecznił Ryszard Bychowski, późniejszy pilot RAF, w powielanym pisemku 23 WDH.

          W lipcu 1938 r. Janek brał udział w obozie letnim Przysposobienia Wojskowego w Kozienicach w ramach kompanii szkolnej 36 pp Legii Akademickiej, dowodzonej przez kpt. Zachutę i podoficerów: sierżanta Bałdysiaka i plutonowego Wojtekunasa. Przydały się mu później nabyte tu wiadomości i zaprawa, jaką dały intensywne ćwiczenia.

          Wkrótce po obozie w dniach 5—28 sierpnia 1938 r. Janek uczestniczył w kursie podharcmistrzowskim Chorągwi Warszawskiej nad Wigrami. Komendantem kursu był hm. Jan Drewnowski, zastępcą hm. Tomasz Piskorski oraz instruktorzy: Aleksander Kamiński, Kazimierz Papiński, Przemysław Kwiatkowski. Zastępowym obozowego zastępu kursowego był phm. Lech Buszczyński, podzastępowym Andrzej Petrykowski z 99 WDH. Na kursie Janek brał udział w bardzo ciekawych, gorących dyskusjach na tematy związane z problematyką społeczną i ekonomiczną, a także i polityczną. Zdobył tam stopień harcerza Rzeczypospolitej. Był to poważny jego sukces harcerski, bo wymagania na ten najwyższy stopień były wówczas bardzo wysokie.

          W dniu 23 października 1938 r. nastąpiła jeszcze jedna reorganizacja gniazda 23 WDH — powstał szczep 23 WDH pod komendą hm. Leszka Domańskiego, młodego profesora geografii w gimnazjum im. Stefana Batorego. W skład szczepu wchodzili wówczas: drużyna chłopców starszych (skauci) z drużynowym phm. St. Wernerem, drużyna chłopców młodszych (harcerze) z drużynowym h.o. Jerzym Kozłowskim, tzw. filia — drużyna przy szkole nr 43 z drużynowym phm. Andrzejem Bogusławskim i gromada zuchów z wodzem zuchów ćw. Andrzejem Drewnowskim, Poza tym przy szczepie pracował Krąg Starszoharcerski pod kierownictwem hm Leszka Górskiego. Janek Bytnar został mianowany przybocznym filii, tj. drużyny przy Szkole Powszechnej nr 43 na ul. Zagórnej 9; faktycznie prowadził tę drużynę.

          15 kwietnia 1939 r. Janek otrzymał w rozkazie pochwałę za pracę na filii i tuż przed samą maturą został mianowany przybocznym administracyjnym szczepu.

          W czerwcu — lipcu 1939 r. Janek wziął udział w obozie Junackich Hufców Pracy w Jaszczurówce k/Zakopanego i pracował tam przez miesiąc przy budowie drogi. Część wakacji spędził na Wileńszczyźnie w Czernicach u rodziców swego kolegi Zygmunta Rymszewicza.

          A we wrześniu wojska hitlerowskie wtargnęły na ziemie polskie.

          W tydzień po wybuchu wojny polsko-niemieckiej w 1939 r. Na wezwanie Szefa Propagandy Naczelnego Wodza, płk. dypl. Romana Umiastowskiego, skierowane do młodzieży i wszystkich mężczyzn zdolnych do noszenia broni, w nocy z 6 na 7 września Jan Bytnar wraz z drużyną harcerską opuścił Warszawę. Widział grozę wojny totalnej, pirackie naloty na ludność cywilną. W dziesięć dni później we Włodawie zaskoczyła go wiadomość o oddziałach radzieckich zajmujących tereny wschodnie. Wraz z kolegami wrócił więc do stolicy. Zaczął się czas okupacji. Trzeba się było rozejrzeć za pracą. Początkowo wspólnie zarobkowali jako szklarze. Później Janek zarabiał lekcjami jako korepetytor, inni zaś harcerze produkcją marmolady lub transportem.

          W październiku nastąpiło kilka spotkań kolegów z 23 WDH, na których zastanawiano się nad koncepcją pracy harcerskiej w warunkach konspiracji. W naradach tych brali m. in. udział: Jan Bytnar, Tadeusz Zawadzki, Jacek Tabęcki, Jan Wuttke, Jarzy Masiukiewicz, Aleksy Dawidowski, Andrzej Zawadowski i Kazimierz Sułowski.

          Harcerstwo zeszło do podziemia. Formalnie nastąpiło to już 27 września, gdy Florian Marciniak i Aleksander Kamiński stanęli na czele konspiracyjnej Głównej Kwatery Harcerzy. Janek Bytnar nie miał jednak w 1939 r. kontaktu z "Szarymi Szeregami" i związał się poprzez hm. Juliusza Dąbrowskiego z lewicową organizacją Polską Ludową Akcją Niepodległościową (PLAN), do której weszła dość znaczna grupa harcerzy, a wśród nich 23 WDH z Tadeuszem Zawadzkim na czele. PLAN miał swój organ: dwutygodnik Polska Ludowa powielany przy ul. Złotej.

          W październiku 1939 r. Janek Bytnar i Jerzy Masiukiewicz byli wykonawcami pierwszych nalepek, które zostały następnie umieszczone na zarządzeniu Franka mówiącym o wcieleniu zachodnich ziem Polski do Rzeszy i utworzeniu Generalnej Guberni. Ulotki m. in. dosadnie informowały, w jakim miejscu marszałek Piłsudski miałby autorów tego zarządzenia. Była to pierwsza akcja PLAN.

          W grudniu 1939 r. grupa harcerzy z 23 WDH, a wśród nich Janek Bytnar, podporządkowała się "Szarym Szeregom". Grupa ta rozstała się z organizacją PLAN za obopólną zgodą.

          Z początkiem 1940 r. doszło do rozbicia organizacji PLAN przez gestapo. Janek Bytnar zmuszony był więc opuścić Warszawę. Udał się na kilka tygodni do dziadków w Kolbuszowej. Nie pozostawał tam bezczynny — współdziałał w zorganizowaniu wraz z byłymi działaczami harcerskimi jednej z pierwszych w Rzeszowskiem tajnej organizacji "Odwet", którą w sąsiedztwie — w Tarnobrzegu i Mielcu — rozwijał słynny później "Jędruś", mgr Władysław Jasiński, harcerz z Mielca. "Rudy" spotkał się z "Jędrusi" w domu swego wuja kpt. Władysława Niezgody. Matka "Rudego" przywoziła kilkakrotnie do Kolbuszowej "bibułę" dla "Odwetu". Po upewnieniu się, że gestapo nie wpadło na jego trop, "Rudy"; wrócił do Warszawy.

          W lutym 1940 r. "Rudy" był jednym z założycieli koedukacyjnej "Gromady", zwanej też żartobliwie "Kołem Wzajemnej Adoracji" o programie Samokształceniowo - patriotycznym. Prezesem Koła był hm. Władysław Słodkowski, ps. "Kurant", a "Rudy" sekretarzem. O zainteresowaniach tego Koła świadczą planowane tematy referatów, np. "Socjalizm i kapitalizm", "Mój ideał społeczeństwa", "Historia polskiego teatru" itd. Koło przestało istnieć w drugiej połowie 1941 r., gdyż jego członkowie byli coraz bardziej obciążeni pracą w "Szarych Szeregach".

          W okresie od marca do czerwca 1940 r. pracował "Rudy" w komórce więziennej. Razem z Tadeuszem Zawadzkim, który dowodził akcją, Aleksym Dawidowskim i wielu innymi kolegami z 23 WDH zajmował się rozwożeniem grypsów więziennych.

          W marcu 1941 r. został przydzielony do małego sabotażu, prowadzonego przez organizację podziemną "Wawer", której komendantem głównym był hm. Aleksander Kamiński. "Rudy" znalazł się w Okręgu Południe, którego komendantem był początkowo Józef Piątkowski, ps. "Nosowicz I", po nim — Stefan Mirowski, ps. "Nosowicz II", a następnie Stanisław Broniewski, ps. "Nosowicz III", późniejszy dowódca akcji pod Arsenałem (występował wówczas pod ps. "Orsza").

          Cały Okręg Południe był obsadzony przez "Szare Szeregi" i dzielił się na trzy obwody: Ochota, Mokotów Górny i Mokotów Dolny. Janek Bytnar działał na terenie Mokotowa Górnego, którym kierował najpierw hm. Stefan Mirowski, ps. "Radlewicz", z 21 WDH (inne jego pseudonimy: "Bolek", "Prawdzie", "Berek"), a po jego aresztowaniu — Tadeusz Zawadzki, ps. "Zośka". Na Ochocie szefem bwodu był Lesław Wysocki, a po jego aresztowaniu — Zygmunt Kaczyński, ps. "Wesoły", późniejszy wywiadowca Grup Szturmowych w Alei Szucha, który dał sygnał do akcji pod Arsenałem. Na Mokotowie Dolnym szefem był Jan Banach, ps. "Szewczuk", a po jego aresztowaniu — Mirosław Cieplak, ps. "Giewont", instruktor poznański z 21 PDH, późniejszy dowódca kompanii w batalionie "Zośka".

          Janek Bytnar brał udział w ponad 70 akcjach małego sabotażu. Jedną z pierwszych jego akcji było wykonanie napisu na murze koszar lotniczych przy. ul. Rakowieckiej: "Tylko świnie siedzą w kinie" (autorem tego ; dwuwiersza był Aleksander Kamiński). "Rudy" uzupełnił dodatkowo napis rysunkiem dwóch świń siedzących w krzesłach. Ponieważ "Rudy" zrobił to z talentem, warszawska publiczność wyrażała głośno swe uznanie konspiracyjnemu rysownikowi.

          Zasłynął również jako twórca rysunku żółwia, którego znak na murach miasta przypominał Polakom, że nie należy się wysilać ani spieszyć w pracy dla okupanta. Potem przyszły następne osiągnięcia.

          Głośną akcją na terenie Warszawy była tzw. "akcja przeciw Paprockiemu". Paprocki prowadził restaurację przy ul. Madalińskiego i w każdą sobotę zamieszczał duże ogłoszenie w gadzinowym Nowym Kurierze Warszawskim informując, że pośredniczy w prenumeracie tygodnika hitlerowskiego Der Sturmer. Tygodnik ten specjalizował się w szkalowaniu Polaków. Na rozkaz "Wawra" postanowiono "wykończyć" Paprockiego.

          Robotą przeciw Paprockiemu zajmowali się "Rudy" i "Alek". W Al. Niepodległości 159 w mieszkaniu "Rudego" opracowywano plany działania. Najpierw Paprocki otrzymał list, w którym tłumaczono mu niewłaściwość postępowania, później wybito mu szyby i znów posłano list. Potem rozlepiono na Mokotowie ogłoszenie, że Paprocki ma na sprzedaż po rewelacyjnie niskiej cenie słoninę. Następnie nękano go telefonami tłumacząc mu, co to jest Der Stürmer, wreszcie na murach restauracji umieszczono napis: "Paprocki — hitlerowski sługus". Ale to wszystko nie pomagało. W końcu nalepiono na drzwiach restauracji klepsydrę żałobną o zgonie Paprockiego. Tym razem restaurator nie wytrzymał nerwowo i umieścił w każdym z okien lokalu ogłoszenie: "Zawiadamiam szanowną publiczność, że nie prowadzę już pośrednictwa w prenumeracie Der Stürmer i innych niemieckich pism". W ten sposób Paprocki otrzymał skuteczną lekcję.

          Praca w małym sabotażu dawała harcerzom dużo zadowolenia, wyrabiała w nich odwagę i opanowanie, oswajała z niebezpieczeństwem.

          W 1941 r. w okupacyjnej Warszawie hitlerowcy uruchomili specjalne sklepy wędliniarskie dla Niemców znanej firmy Wohlfartha. Dla wygłodzonej ludności była to prowokacja: za witrynami stosy kiełbas, szynek, polędwicy, a na kartki dla Polaków od czasu do czasu 100 g mięsa.

          W tej sytuacji "Zośka" i "Rudy" wpadli na pomysł przeprowadzenia akcji "zagazowania" kilku sklepów. W krótkim czasie przygotowali kilka probówek gazowych z lontem produkcji Jana Błońskiego, ps. "Sum", "Nowak" (trafił do "Szarych Szeregów" z rozbitego PLAN-u) oraz kłódkę samozatrzaskującą się i udali się którejś soboty do reprezentacyjnego sklepu Wohlfartha na Nowym Świecie. Było południe, w sklepie tłok jak rzadko kiedy. "Zośka" zapalił lont, wszedł do sklepu i przepychając się wśród Niemców położył ładunek na ladzie. Szybko wycofał się, zanim Niemcy zdołali się zorientować, o co chodzi. Zadaniem "Rudego" było zamknięcie drzwi i założenie kłódki na zewnątrz. Ale tego dnia "Rudy" miał pecha. Kłódka okazała się za mała! Przez chwilę szamotał się z nią bezskutecznie. Tymczasem probówka z gazem wybuchła i duszący dym zaczął rozchodzić się po sklepie powodując panikę. Również na ulicy zaczęli się gromadzić ludzie zwabieni tumultem powstałym w sklepie. Zbliżał się policjant. "Rudy" w porę ostrzeżony zdołał zbiec.

          W innej akcji "Rudy" ściągnął z Zachęty dużą flagę hitlerowską, która później używana była jako dywan podczas różnych uroczystości szaroszeregowych.

          Kiedyś spotkałem przypadkowo "Rudego" w tramwaju (obaj mieszkaliśmy na Mokotowie). Nie przywitaliśmy się. To była podstawowa zasada konspiracji — nie znamy się. Rudy wszczął rozmowę z jakimś starszym panem na tematy kultury. W czasie rozmowy okazało się, że starszy pan to człowiek wykształcony, można powiedzieć — znawca przedmiotu. A mimo to "Rudy" nie ustępował mu, sypał w rozmowie takimi argumentami i przykładami z literatury, że na obliczu starszego pana malowało się zaskoczenie. Przysłuchiwałem się tej dyskusji w milczeniu, a gdy "Rudy" wysiadł na rogu ulicy Rakowieckiej, z kolei ja zagadnąłem starszego pana: "Jakiś oczytany młodzieniec — prawda?" "Fantastyczny chłopak!" — odrzekł starszy pan. "Tak, tak fantastyczny..." — mruknąłem pod nosem przepychając się do wyjścia, aby wysiąść przy ulicy Dolnej, gdzie mieszkałem.

          Na dzień 3 Maja 1941 r. mały sabotaż przygotował specjalną akcję. Weszło już w zwyczaj, że z okazji świąt narodowych mury i płoty pokrywały się biało-czerwonymi pasami. Tym razem 3 Maja miał być uczczony w sposób bardziej okazały, gdyż przypadała właśnie 150 rocznica ogłoszenia konstytucji. Zakupiono pewną ilość białego płótna, a czerwone uzyskano ze zdartych flag hitlerowskich. W ten sposób powstały okazałe flagi biało-czerwone, które należało rozwiesić po mieście. Ponieważ zgłoszono dwie koncepcje zawieszenia flag i każdy z autorów ("Rudy" i "Alek") bronili swojej jako niezawodnej — postanowiono, że zespoły ich wykonają zamierzenia oboma sposobami.

          Metoda "Rudego" polegała na zawieszeniu flag na latarniach ulicznych. Dorobił on w Szkole Wawelberga kilka kluczy do opuszczenia latarń. W przeddzień 3 Maja spuszczono więc kilkadziesiąt latarni, przymocowując do nich zrolowane flagi państwowe owinięte czarnym papierem. Każda rolka była związana nitką, zwisającą do wysokości około 2 metrów nad ziemią.

          Następnego dnia rankiem "Rudy" wraz ze swym najwyższym kolegą Jerzym Masiukiewiczem, ps. "Mały", objechali na rowerach wszystkie swoje punkty i jednym szarpnięciem nitki rozwinęli flagi. Ale w kilku przypadkach okazało się to bardzo trudne, bo nitki były zbyt krótkie, i "Rudy" musiał się wspinać na ramiona "Małego", aby dosięgnąć końca. Po przeprowadzeniu tej akcji Niemcy szaleli z wściekłości ku uciesze warszawiaków.

          W listopadzie wzdłuż ul. Puławskiej oczy warszawiaków cieszyły napisy "Polska zwycięży" wykonane farbą olejną głównie przez "Rudego".

          W czerwcu 1942 r. zdobyto tysiąc egzemplarzy Nowego Kuriera Warszawskiego z datą 27 czerwca.
          W pokoju dzielnej dziewczyny o honorowym pseudonimie "Kwaskowska", nadanym jej przez komendę "Wawra" za uczestnictwo w akcji oblewania kwasem żrącym palt spacerujących z Niemcami kobiet, ostemplowano egzemplarze gazety znakiem Polski Walczącej — kotwicą i życzeniami dla dwóch Władysławów: Sikorskiego — Naczelnego Wodza, i Raczkiewicza — Prezydenta Rzeczypospolitej. Potem grupy gazeciarzy sprzedawały tak spreparowane gazety na ulicach i dworcach Warszawy. Gazeciarzami byli odpowiednio przebrani harcerze z "Szarych Szeregów" z "Rudym" na czele.

          "Rudy" w 1942 r. ukończył Państwową Wyższą Szkolę Budowy Maszyn i Elektrotechniki im. H. Wawelberga i S. Rotwanda. jako jeden z najlepszych studentów Wydziału Mechanicznego. W tymże 1942 r. ukończył konspiracyjną Szkołę Podchorążych Piechoty (Agricola) w stopniu kaprala podchorążego, a w dniu 3 maja rozkazem Naczelnika Harcerzy L. 1 otrzymał stopień instruktorski podharcmistrza pod pseudonimem "Krokodyl". Natomiast stopień harcmistrza został mu nadany już pośmiertnie — 15 sierpnia 1943 r. rozkazem Naczelnika Harcerzy Nr 5.

          "Rudy" był we wspaniałej formie fizycznej i psychicznej. Życie konspiracyjne niestety nie składało się z samych sukcesów. Od czasu, gdy w 1941 r. Jacek Tabęcki wpadł głupio przy zrywaniu plakatów, a potem został przewieziony dorożką na Pawiak przez... jednego policjanta, skąd po miesiącu powędrował do Oświęcimia i tam w ciągu roku zginął, komenda "Szarych Szeregów" uznała takie zachowanie za niedopuszczalne, zalecając szkolenie przygotowujące psychicznie do śmiałych aktów oporu. I trzeba powiedzieć, że drugi taki wypadek się nie zdarzył.

          Rok 1942 był rokiem kotwic — symbolu Polski Walczącej. "Rudy", który przodował w opracowywaniu nowych sposobów technicznego wykonywania akcji, skonstruował składane "wieczne pióro", którym można było pisać na wysokości ponad 4 metrów. Najpierw wypróbował ten przyrząd na wysokości pierwszego piętra Arbeitsamtu przy Nowym Świecie, zmieniając napis: "Jedźcie z nami do Niemiec" na "Jedźcie sami do Niemiec". Następnie sam zaplanował i namalował na pomniku lotnika (stojącego na Placu Unii Lubelskiej na wprost Al. Szucha, gdzie mieściło się gestapo warszawskie) wielką kotwicę, która okazała się tak trwała, że można ją było oglądać jeszcze po wojnie na ogołoconym cokole pomnika. Była to niebezpieczna akcja pełna emocji i grozy, wykonana pod samym nosem hitlerowców. Najbardziej jednak w akcji kotwic wyróżniał się "Zośka", który otrzymał od komendy "Wawra" honorowy pseudonim "Kotwicki".

          W dniu 12 września 1942 r. odbyły się ćwiczenia wojskowe hufca "Szarych Szeregów" Mokotów Górny, którego komendantem był "Zośka". Wówczas to "Rudy" odczytał pamiętny rozkaz, będący programem działania hufca, a wieczorem wygłosił gawędę przy ognisku o konieczności walki także o charaktery, ukształtowanie pełnowartościowego człowieka dla służby obywatelskiej w Wolnej Polsce. Powiedział wówczas m. in.: "Moją osobistą ambicją jest nie tylko bicie rekordów w Małym Sabotażu, chcę także kiedyś bić rekordy jako technik i człowiek".

          Schyłek 1942 r. był okresem wielkich wydarzeń. Wojska radzieckie zatrzymały Niemców pod Stalingradem, Rommel został rozbity przez Brytyjczyków pod El Alamein, desant amerykańsko-angielski opanował Maroko i Algier.

          Nadszedł czas zmiany służby "Szarych Szeregów". Starsi chłopcy rozkazem z dnia 3 listopada 1942 r. zostali przydzieleni do oddziałów dywersyjnych. "Rudy", "Alek", "Zośka" i 300 innych harcerzy w wieku powyżej lat 18 trafili do Grup Szturmowych podległych "Kedywowi" (Kierownictwo Dywersji) AK. "Rudy" otrzymał nominację na dowódcę plutonu "Sad" w 2 kompanii. Rozpoczęło się gruntowne szkolenie do przyszłych zadań bojowych. Półtoraroczna zaprawa w małym sabotażu ("Wawer") była pierwszorzędnym przygotowaniem do akcji bojowych.

          Pierwsza akcja GS została wyznaczona na noc sylwestrową 1942/43 r. Przydzieleni zostali do niej "Zośka", "Rudy" i kilku innych harcerzy.

          W mieszkaniu Bytnarów na Mokotowie przygotowywano do akcji miny kolejowe, zapalniki i granaty.

          W noc sylwestrową 1942/43 r. przed północą grupa bojowa GS znalazła się w okolicach Kraśnika i przystąpiła do podkopywania torów w celu założenia ładunków wybuchowych. "Rudy" stał na ubezpieczeniu. Nagle usłyszał kroki — ktoś szedł torami kolejowymi. Trzyosobowy patrol wyszedł na spotkanie nieznajomego. Okazał się nim mężczyzna wracający z Sylwestra, był trochę zamroczony alkoholem, ale gdy ujrzał lufy pistoletów, momentalnie oprzytomniał. Przesiedział spokojnie w areszcie dywersyjnym do zakończenia akcji.

          Wreszcie miny założono, obserwatorzy zajęli wyznaczone stanowiska i jak na zamówienie usłyszeli dudnienie lokomotywy. "Zośka" dał sygnał do odpału i pociąg wyleciał z szyn. Butelki zapalające dokonały reszty. Sprzęt wojskowy przeznaczony na front wschodni został doszczętnie zniszczony. Ogólne dowództwo nad kilku podobnymi akcjami pełnił w tym dniu ppłk. Jan Kiwerski, ps. "Kalinowski", dowódca oddziału "Kedywu" — "Motor 30" i późniejszy dowódca 27 dywizji AK na Wołyniu (pod pseudonimem "Oliwa"), znanej ze współdziałania z Armią Czerwoną.

          W tym czasie w celach szkoleniowych przeprowadzano również akcje "chodzenia po prośbie". Miało to na celu sprawdzenie dyspozycyjności psychicznej ludzi Grup Szturmowych do akcji dywersyjnych w mieście. Akcja polegała na rozbrajaniu pojedynczych Niemców. Któregoś wieczoru "Rudy" wybrał się w tym celu na ulicę Emilii Plater. Na rogu ulicy Nowogrodzkiej spostrzegł zbliżającego się samotnego oficera SS. Na kilka kroków przed SS-manem "Rudy" wyciągnął pistolet i wezwał oficera do podniesienia rąk. Ale ten uskoczył błyskawicznie na jezdnię i sięgnął po broń. "Rudy" nacisnął spust pistoletu i hitlerowiec runął na ziemię. W niewielkiej odległości znajdowała się grupka żołnierzy Wehrmachtu, którzy jednak nie zareagowali na strzały — po drugiej stronie ulicy posuwało się ubezpieczenie "Rudego". "Rudy" schylił się jeszcze nad hitlerowcem i odpiął mu pistolet.

          W dniu 22 lutego 1943 r. Janek był moim bezpośrednim przełożonym — dowodził ubezpieczeniem w akcji "Bracka" polegającej na ewakuacji materiałów konspiracyjnych z mieszkania aresztowanego hm. Jana Błońskiego z dawnego lewicowego ugrupowania instruktorów harcerskich "Złota Strzała". Tam też w starciu zbrojnym z Niemcami został ranny. Poza tym akcja skończyła się sukcesem: schodząc jako ostatni z ubezpieczenia zewnętrznego — minąłem wysypujących się z aut hitlerowców. Biegli do opróżnionego przez nas mieszkania. Gdybym powiedział, że nie zrobiło to na mnie wrażenia — skłamałbym. Włosy zjeżyły mi się na głowie, a przepoconą zupełnie koszulę musiałem natychmiast w domu zmienić.

          18 marca 1943 r. zostali aresztowani: Stanisław Ciszewski oraz Henryk Ostrowski — hufcowy Grup Szturmowych Praga. Przy. H. Ostrowskim znaleziono zaszyfrowany adres "Rudego". Hitlerowcy dość szybko rozszyfrowali adres, a i od Heńka wyciągnęli zbyt wiele.

          W wyniku tego wczesnym rankiem dnia 23 marca 1943 r. gestapo warszawskie zjawiło się w mieszkaniu Bytnarów na Mokotowie. Po krótkiej rewizji zabrano Janka Bytnara wraz z ojcem na Pawiak. Siostry jego Danuty i matki nie było w domu, gdyż od czasu akcji "Bracka", po której lekarz musiał opatrzyć Jankowi ranę — w mieszkaniu pozostawali tylko mężczyźni, początkowo nawet uzbrojeni.

          Badanie Janka rozpoczęto natychmiast. Bestialsko katowany nie wydał żadnej tajemnicy organizacyjnej, żadnego adresu kolegów czy magazynu broni, mimo że znał ich wiele. Już po pierwszym przesłuchaniu nie mógł utrzymać się na nogach. Po znalezionych w mieszkaniu materiałach Niemcy sądzili, że schwytali szefa sabotażu w Warszawie. Dlatego też badanie było coraz bez względniejsze.

          Tadeusz Zawadzki "Zośka", najbliższy druh i kolega szkolny, postanowił odbić "Rudego" podczas przewożenia go po badaniach z siedziby gestapo na Szucha do więzienia Pawiak. W celu wykonania zamachu wyłoniono 28-osobową grupę, której dowództwo objął komendant warszawskiej chorągwi "Szarych Szeregów", hm. Stanisław Broniewski, ps. "Orsza". Po rozpoznaniu jako miejsce akcji wybrano skrzyżowanie ulic Bielańskiej i Długiej.

          Tego samego dnia, w którym aresztowano "Rudego", grupa na posterunkach bojowych oczekiwała na przejazd samochodu z więzienia. Ale zanim nadjechał więzienny wóz, akcję odwołano z powodu braku formalnego rozkazu do wykonania zadania. Dopiero interwencja naczelnika "Szarych Szeregów", hm. Floriana Marciniaka, wyjednała zezwolenie w "Kedywie" Komendy Głównej AK.


          Akcja przeprowadzona została ostatecznie 26 marca 1943 r. o godzinie 17.30. Nadjeżdżający ul. Bielańską samochód więzienny obrzucono butelkami z benzyną. Płonąc, zatrzymał się za rogiem Długiej. Poprowadzona przez "Zośkę" grupa uderzyła na konwój gestapowski likwidując go. Więźniowie odzyskali wolność. Nie oznaczało to jednak końca walki. Znajdujący się bowiem przypadkowo na ulicy Długiej hitlerowcy zaatakowali wycofujące się oddziały. W toku walki zastrzelono oficera SS i niemieckiego urzędnika Arbeitsamtu, a kilku innych Niemców raniono. Ranni zostali też dwaj harcerze, ale zdołali się wycofać wraz z pozostałymi uczestnikami akcji.

          Ogółem w akcji pod Arsenałem uwolnionych zostało 25 więźniów. Sprowadzono do syna panią Bytnarową, był cały obandażowany, oczy miał zapuchnięte. Gdy spytała, jak to matka, co go boli — ruszył w odpowiedzi jedynym wolnym palcem dłoni i uśmiechnął się. Z mieszkania prof. G. Wuttke przy ul. Kazimierzowskiej, gdzie leżał po przewiezieniu spod Arsenału — lekarze przenieśli go do szpitala. Jaś Wuttke zameldował go jako rannego przy kradzieży węgla, co poświadczył znajomy mu wartownik kolejowy.



          Niestety, Jan Bytnar, okrutnie skatowany podczas śledztwa, zmarł 30 marca 1943 r.
          Zmarli też dwaj ciężko ranni uczestnicy akcji: Aleksy Dawidowski, ps. "Alek" i Tadeusz Krzyżewicz, ps. Tadzio II".

          Harcmistrz "Rudy" za bohaterska postawę w czasie śledztwa został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Walecznych i awansowany do stopnia podporucznika.
          Pod wspólnym brzozowym partyzanckim krzyżem spoczęli Janek Bytnar i Alek Dawidowski na Powązkach w kwaterze baonu "Zośka" w jednej bratniej mogile.

           

           

          hm. Jan Rolewicz ps Rafał